Trzy dni temu zakończyłem szkolenie na latanie w nocy – tak zwane „VFR Night” albo poprostu „nocka”
Będąc szczęśliwym posiadaczem ICAO4!-uprawnień do lotów w korespondencji w języku angielskim, mogłem rozpocząć szkolenie z instruktorem anglojęzycznym.
Na dziś …w szkole jedynie ja bylem po PPL(A) z wpisem o angielskim – w rozumieniu – moglem robić szkolenie z Farrukhiem.
W zeszłym tygodniu w czwartek miało padać – umówiłem się więc z Farrukhiem, że przeszkoli mnie właśnie w czwartek, bo przepisy nakazują aby instruktor w dniu w którym szkoli teoretycznie – nie latał praktycznie.
I rzeczywiście w czwartek Farrukh nie latał, a ja przez 5 h uczyłem się jak latać w nocy.
W mojej ocenie najistotniejsze jest to, że w nocy nie widząc horyzontu, gdy pas nachylony jest, w gore lub w dół, celowanie w punkt jest upośledzone. Ważne jest aby obserwować sztuczny horyzont i przed lądowaniem gdzieś, zapoznać się jak to z pasem w tym „gdzieś” jest. Bo gdy krótki – ważne jest aby trafić gdzieś w początek.
A poza tym, to zaufać trzeba ze dziś nikt nas do królestwa niebieskiego nie powoła i że silnik nie stanie, bo z lądowaniem przygodnym może być trudno.
Ale same podejście RNAVem do pasa 28 EPPO… zajebiście.
Całe szkolenie skończyłem w 3 dni.
Farrukh? Dziękuję! Super!